ADVERTISEMENT


This is an archived version of the site. It will not be updated again. Thank you for your interest.

SUPPORT US!

January 9, 2012

J. Cyrankowski - Kanonizacja św. Andrzeja Boboli


Dnia 17 kwietnia 1938 roku, w pierwsze święto Wielkanocy, odbył się z postanowienia papieża Piusa XI uroczysty akt wyniesienia na ołtarze naszego rodaka.

Pospieszyli więc Polacy w pielgrzymce liczebnością przewyższającej wszelkie oczekiwanie ku Wiecznemu Miastu. Dzienniki podawały liczbę pielgrzymów polskich na osiem tysięcy. Dzięki zapobiegliwości konsulatu polskiego w Rzymie, zarezerwowano w bazylice Świętego Piotra dla Polaków dogodne miejsca w lewej nawie aż do konfesji, czyli ołtarza Świętego Piotra.

Rankiem 17 kwietnia trzeba było wraz ze słońcem wstać, by odprawiwszy Mszę świętą spieszyć do Świętego Piotra. Doświadczeni bowiem bywalcy podobnych uroczystości twierdzili, że należy dość wcześnie stawić się w bazylice, by uzyskać miejsce, z którego by można śledzić uroczysty przebieg aktu kanonizacji, a choćby zobaczyć papieża z bliska.

Istotnie. Uroczystość kanonizacji miała się rozpocząć o godzinie ósmej piętnaście, a o godzinie siódmej bazylika już zapełniła się dziewięćdziesięciotysięcznym tłumem wiernych. Wpuszczano tylko z biletami i tylko na miejsca oznaczone na bilecie. Porządek wzorowy, a mimo to, zaczyna się robić ciaśniej. Niebawem było tak ciasno, że prawie ruszyć się nie można. Gwardziści papiescy, Szwajcarzy w hełmach i z halabardami zadają sobie dużo trudu, by utrzymać porządek.

Czas płynie powoli. Tłumy trwają w oczekiwaniu. Tu i ówdzie ktoś słabszy mdleje. Pomoc medyczna działa jednak sprawnie.

Punktualnie o oznaczonej godzinie wkracza do bazyliki procesja, składająca się z przedstawicieli duchowieństwa i organizacji czterech większych bazyliki rzymskich: Świętego Piotra, Świętego Jana na Lateranie, Matki Boskiej Większej i Świętego Pawła za Murami. Równocześnie wnętrze bazyliki rozbłyska powodzią świateł z niezliczonych żyrandoli kryształowych, porozwieszanych w bardzo gęstych odstępach od sufitu aż do posadzki. Wspaniała czerwień adamaszkowych makat zdobnych w złotą lamę i pokrywających każdą wolną płaszczyznę wnętrza nabiera szczególnego wyrazu: rzekłbyś, jeżeli nie same niebo, to chyba przedsionek nieba stanowi ta bazylika, tak pięknie przystrojona.

Godzina dziewiątka. Wśród niemilknących oklasków i nieopisanego entuzjazmu prowadzą do bazyliki chorągwie z wizerunkami trzech błogosławionych, którzy mają być kanonizowani, a więc: Hiszpana Salvatore da Horta, Włocha Giovanniego Leonardiego i naszego Andrzeja Bobolę. Na jednej stronie olbrzymiej chorągwi przedstawiony był w ornacie czerwonym z palmą męczeństwa w ręce, a na odwrocie w czasie męczeństwa, kiedy Kozacy zrywali zeń suknię kapłańską. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że razem z tą chorągwią Święty sam wszedł do bazyliki. Rozrzewnienie maluje się na twarzach Polaków.

Chwilę trwamy tak w skupieniu. Wzdłuż prawej strony nawy środkowej rozlokowało się około ośmiu tysięcy dziewcząt z włoskiej Akcji Katolickiej, wszystkie w bieli, w welonach. Pośrodku nich dyrygent kierujący śpiewem tej tysięcznej rzeszy, wykonującej z podziwu godną karnością śpiew psalmów i śpiewającej choraliter Credo. W przerwie między jednym a drugim psalmem wzbija się z miejsca, gdzie stoimy my, Polacy, gromkie Boże coś Polskę z niezrównaną mocą i przedziwną zgodnością pod kopułę Świętego Piotra, a stamtąd tony zdają się spływać na całą bazylikę, głosząc radość Polaków z przypadającej im dziś chwały! Jeszcze jeden chorał łaciński „białego” chóru, a z naszej strony po bazylice idzie pieśń Zmartwychwstania Wesoły nam dzień dziś nastał. Słowa tej pieśni, tu i w tym miejscu, nabierają szczególnej wymowy. Śpiewając je, wiemy, iż wyśpiewujemy swoją podziękę Bogu za zmartwychwstanie Ojczyzny naszej, tu w stolicy chrześcijaństwa, skąd w czasach niewoli płynęły do nas słowa pociechy i zachęty do wytrwania. Dziś stanęliśmy tu jako wolni synowie wolnej Polski, by być świadkami triumfu naszego Męczennika, który tej wolnej, zmartwychwstałej Polsce zapragnął patronować!

Jeszcze nie przebrzmiało echo radosnego „Alleluja”, gdy u wejścia zerwała się burza oklasków, coś jak iskra elektryczna przeszło przez tłumy. Z balkonu nad wejściem do bazyliki zabrzmiały fanfary! Nie ulega wątpliwości: papież wkroczył do bazyliki. Powoli, majestatycznie posuwa się orszak papieski: księża świeccy i zakonni, biskupi i kardynałowie, przyboczna gwardia papieska we wspaniałych mundurach, wreszcie ponad głowami sedia gestatoria z papieżem. Ubrany jest w złotą kapę i mitrę biskupią. Spodziewałem się, ze względu na podeszły wiek Ojca Świętego, zobaczyć postać dostojną, ale przytłoczoną wiekiem. Nie! Majestat i powaga, a zarazem serdeczna tkliwość szła od papieża, który to w tę, to w tamtą stronę kreślił znak krzyża ręką jeszcze sprawną, o ruchach płynnych, dostojnych, a w którą stronę się obróci, tym głośniejsze się odzywają brawa, tym radośniejsze okrzyki różnojęzyczne: „Eviva, vive le papa!” Najgłośniej chyba, już nie wołają, ale krzyczą wprost Polacy „Niech żyje!”. „Mamy do tego prawo, to nasz, polski papież!” – tłumaczy ktoś z boku. I jeszcze głośniej, jeszcze serdecznie wołamy, skoro widzimy, że papież, okrążając konfesję Świętego Piotra prawą stroną, w naszą stronę kreśli wyraźny krzyż. „Zauważył nas!”, „Niech żyje!”

Papież zasiada na tronie przed wielkim ołtarzem i odbiera hołd kardynałów i biskupów.

Rozpoczyna się akt kanonizacji. Dzięki megafonom rozmieszczonym w bazylice słyszymy każde słowo. Ktoś życzliwy z otoczenia radzi mi umieścić się wysoko na balustradzie. Doskonale ogarniam z tego punktu obserwacyjnego trzy czwarte całej bazyliki, a przede wszystkim widzę papieża na tronie i śledząc cały tok odbywających się ceremonii, z wdzięczności informuję otoczenie moje, objaśniając, co widzę. A więc: przystępuje do tronu papieskiego adwokat konsystorski, który w imieniu zakonu ojców jezuitów, którego błogosławiony Andrzej był członkiem, oraz w imieniu całego kraju polskiego, prosi Ojca Świętego o wyniesienie błogosławionego Andrzeja Bobolę i dwóch dalszych błogosławionych na ołtarze. Ojciec Święty odpowiedział na to, że przede wszystkim należy się modlić, aby Bóg w tak ważnej sprawie udzielił swej pomocy. Śpiewa się wiec litanią do Wszystkich Świętych. Gdy adwokat ponownie prosi papieża, Ojciec Święty przez usta sekretarza brewe papieskich odpowiada, że należy się jeszcze usilniej modlić, śpiewa się więc Veni Creator, a gdy adwokat po raz trzeci ponawia swą prośbę, Ojciec Święty oznajmia, że orzeka niniejszym uroczyście, iż błogosławiony Andrzej Bobola ma zostać wpisany do katalogu świętych i podaje dzień 16 maja jako dzień jego święta. Uroczyste Te Deum, odśpiewane przez słynny na całym świecie Chór Sykstyński pod dyrekcją Lorenzo Perosiego, stanowiło podziękowanie za akt kanonizacji, po czym diakon zaintonował wezwanie: „Ora pro nobis Sancte Andrea!” – a papież zaśpiewał modlitwę do świętego Andrzeja Boboli, po odśpiewaniu przez diakona Confiteor papież udzielił błogosławieństwa apostolskiego wraz z odpustem zupełnym, które przyjęliśmy głęboko pochyleni, gdyż uklęknąć nie można było z powodu szczupłości miejsca. Na tym zakończył się uroczysty akt kanonizacji Adrzeja Boboli i Giovanniego Leonardiego oraz Salvatore da Horta. Andrzej jako męczennik kanonizowany był na pierwszym miejscu.



Uroczystą Mszę świętą papieską celebrował kardynał dziekan. Podczas Ofiarowania przedstawiciele narodów, które prosiły Ojca Świętego o kanonizację swych świętych, a więc Polacy, Włosi i Hiszpanie, składają papieżowi w podzięce tradycyjne: dwie świece woskowe, dwa chleby, dwie małe baryłki wina (każdy z tych przedmiotów jest pozłacany lub posrebrzany na przemian), a nadto dwie synogarlice, dwa gołąbki i klatkę z licznymi ptaszkami, które mają symbolizować cnoty Świętego.

Głębokie wrażenie czyniła na obecnych chwila Podniesienia, kiedy papież klęczał zatopiony w adoracji, a z chóru odezwały się dźwięki srebrnych trąb. Gdy Msza święta się skończyła, zasiadł papież na sedia gestatoria i kierował się ku wyjściu, poprzedzany długim orszakiem kardynałów i biskupów, wśród których rozpoznajemy ku swej radości naszych arcypasterzy Polaków, a więc jest to imponujący swą postawą biskup ordynariusz chełmiński ks. doktor Stanisław Wojciech Okoniewski, o którego pytają Polacy z innych diecezji, co to za biskup, a my tłumaczymy z dumą, że to nasz, z Pelplina, biskup morski.

Zbliża się papież. Tym razem okrąża konfesję z naszej strony, przesuwa się więc sedia tuż obok nas, może na dziesięć kroków. Doskonale widzimy papieża i malujące się na jego obliczu, jakby z tamtego świata, radosne wzruszenie. Ale bo też wołaliśmy jak tylko nas było stać radośnie, czule: „Ojcze nasz święty”, „Papieżu Polski”, „Niech żyje!”. Sedia kilkakrotnie przystanęła, my wiwatowaliśmy ze łzami w oczach, papież błogosławił, rozwierał ramiona jak do uścisku, kocha nas zawsze tak samo „il papa pollacco”.

Za orszakiem papieskim tłumy wyległy na plac przed bazyliką, a tam już morze głów falowało od rana. Do bazyliki wpuszczono bowiem tylko za biletami, jak wspomniałem, niebywałą dotąd liczbę dziewięćdziesięciu tysięcy ludzi, a na placu pozostałą reszta, którą liczono na trzysta tysięcy, do tego wszystkie przylegające do placu Świętego Piotra ulice czerniły się od tłumów, wyczekujących uroczystego błogosławieństwa Urbi et orbi.

Istotnie, po krótkim oczekiwaniu rozwarły się drzwi balkonu nad wejściem do bazyliki, zatrzepotała radośnie chorągiew zwieszająca się z balkonu, a przedstawiająca wszystkich trzech kanonizowanych, pojawiły się wachlarze ze strusich piór, a w pośrodku nich błysnęła tiara – okrzyki stojących opodal Włochów radosne: „Eccolo, eccolo!”, „Papa!” i z megafonów zabrzmiały poprzez plac słowa błogosławieństwa odpustu zupełnego, pochyliły się głowy, zgięły kolana… Pamiętam. Było to też w pierwsze święto Wielkanocy, gdy za pośrednictwem radia wysłuchałem, klęcząc, błogosławieństwa papieskiego. To nie to samo. Błogosławieństwo tak, ale ten nastrój uroczysty, tu, na placu, w Rzymie samym, patrząc na rękę, która kreśli znak krzyża, to nie to samo!

To jeszcze nie koniec!

Wieczorem cała bazylika Świętego Piotra i kolumna na placu przed bazyliką tonęła w świetle tysięcy lamp, które ze wspaniałej bazyliki uczyniły bajkowe zjawisko. Napatrzeć się nie można było.

Dobrze tak!!! Niech ten największych w dziejach Kościoła męczennik cieszy się z tych tak czysto ludzkich i zewnętrznych, ale jakże szczerych objawów czci. Niech pamięta świat cały dzień jego kanonizacji.



---



J. Cyrankowski, Kanonizacja świętego Andrzeja Boboli, [w:] J. Poplatek, Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz, Sandomierz 2007, s. 203-208.